19 kwietnia 2024, 17:31

Teraz

Fakty

A A A

WIERUSZÓW: Pacjent zmarł na Izbie Przyjęć

W Wieruszowie zmarł na Izbie Przyjęć 58-letni Zbigniew Adamczyk. Jego rodzina bije się z myślami czy można było go uratować. Szpital tłumaczy, że stan pacjenta nie pozwalał na transport do innej placówki. 

Przyczyną środowej (24.04) interwencji Zespołu Ratownictwa Medycznego w domu Zbigniewa Adamczyka były duszności oraz silny ból pleców. - Brat dwa dni wcześniej był u lekarza rodzinnego, który przepisał mu zastrzyki – opowiada Mariusz Adamczyk. - Będący na miejscu ratownicy telefonicznie konsultowali się z lekarzem na temat stanu zdrowia pacjenta. Zespół zrobił swoje, chłopaki byli tutaj dość długo i pojechali. Brat za jakiś czas znów poczuł się źle, poty go oblały, praktycznie zemdlał. Pobiegłem po pomoc do sąsiada, wsadziliśmy go do samochodu i zawieźliśmy do szpitala. 

- Wujek rozmawiał ze mną na izbie przyjęć, mówił normalnie, było mu trochę lepiej – opowiada Marta Jędrysiak - Kroplówka była podłączona, zastrzyk za zastrzykiem. Ja się dziwiłam dlaczego go nie transportują dalej, pani doktor stwierdziła, że jest to tętniak aorty brzusznej. W marcu byliśmy na USG brzucha i nic nie zostało zauważone. Wszystkie wyniki były bardzo dobre. Wujek był także badany w szpitalu w Wieluniu, tam wyniki również były dobre. 

W trakcie pobytu w szpitalu w Wieruszowie rodzina Zbigniewa Adamczyka dzwoniła do znajomej osoby z placówki medycznej w Kępnie z prośbą o pomoc. Usłyszano aby w przypadku takiej diagnozy nie transportować pacjenta na własną odpowiedzialność, bo jest to bardzo ryzykowne. Rodzina miała nadzieję, że pacjent szybko zostanie przewieziony karetką do szpitala w Sieradzu. Szpital nie mógł zadysponować karetek „systemowych”, stojących kilkadziesiąt metrów dalej na placu w Wieruszowie, dlatego zadzwoniono po transport szpitalny z Wielunia. - Pacjent przyszedł do szpitala, wcześniej była udzielana pomoc przez nasz Zespół Ratownictwa Medycznego – potwierdza dyrektor Eunika Adamus. - Pacjent dotarł w takim stanie, że musiał być reanimowany. Nie mógł być przewożony ani drogą lądową, ani powietrzną. Zresztą to już była noc, więc żadne „śmigło” by tutaj nie przyleciało. Reanimację przeprowadzali ratownicy, i to ratownicy, którzy przyjechali tutaj, a później ZRM z lekarzem reanimował pacjenta. Ten człowiek był już w takim stanie, że niestety zmarł. My zleciliśmy sekcję zwłok i dziś dowiemy się jaka była faktyczna przyczyna śmierci. 

Karetki stoją, dzwonią do Wielunia

Rodzina zmarłego nie może nadziwić się dlaczego żadna z miejscowych karetek nie mogła transportować pacjenta do innego szpitala. - Dysponentem tych karetek jest Łódź, jest wojewoda – przypomina dyrektor Adamus. - Wojewoda zlecił to zadanie Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego. Wojewoda zlecił, że tutaj ma stać jedna karetka, w Sokolnikach 12-godzinna i w Złoczewie trzecia. My tylko kupujemy paliwo, zatrudniamy ratowników, dokonujemy przeglądu karetek i otrzymujemy za to pieniądze. Ani ja, ani nikt z naszego szpitala nie może wysłać tej karetki do innego szpitala. Od 1 kwietnia tak jest w całej Polsce, są scentralizowane dyspozytornie. 

Okazuje się, że gdyby pacjent opuścił izbę przyjęć, wyszedł na ulicę, albo nawet ktoś z jego otoczenia wybrał numer 112 informując o zagrożeniu życia, karetka prawdopodobnie zostałaby zadysponowana. - Kierownik zespołu decyduje w jakim stanie jest pacjent i to Łódź, konsultant medyczny, decyduje gdzie ten pacjent ma jechać – uzmysławia Adamus. - My nie możemy tego robić dobrowolnie. Wiem, że pacjentom jest to trudno zrozumieć, mnie, jako normalnemu pacjentowi, również byłoby to trudno zrozumieć. Zastaliśmy taką rzeczywistość i nic nie możemy na to poradzić. 

Władze szpitala dopytywaliśmy również czy pacjent miał szansę na przeżycie gdyby ten scenariusz ułożył się nieco inaczej. - Nie mogę wyrokować, bo nigdy nie wiemy co by się stało – odpowiada Eunika Adamus. - W tym stanie, w jakim przyszedł pacjent, nie mogliśmy go nigdzie przewozić. Ta osoba była we wstrząsie, była reanimowana, jego stan nie pozwalał na przewiezienie do żadnego szpitala. 

Sekcja zwłok wykazała, że u pacjenta faktycznie zbudował się tętniak. Nieoficjalnie mówi się, że mężczyzna mógł umierać od kilku dni. - Najbardziej bolą nas słowa wypowiedziane na izbie przyjęć: „Ja wpisuję w kartę silny ból brzucha, niech się Sieradz martwi – mówią bliscy Zbigniewa Adamczyka, którzy planowali z nim wyjazd do Uniejowa a dziś są w żałobie i czekają na pogrzeb. Rodzina nie może uwierzyć, jak wcześniej podczas wizyt na różnych badaniach nikt nie mógł zauważyć tak wielkiego zagrożenia. 

Autor: wieruszow@radiosud.pl