27 kwietnia 2024, 06:09

Teraz

Fakty

A A A

PROMOCJA: Jak samoizolacja doprowadziła do odkrycia niewierności małżeńskiej

Podejrzenia


We wrześniu dopadł mnie covid. Czekało mnie długie dziesięć dni samoizolacji. Dosłownie, bo mój zaszczepiony mąż został zwolniony z kwarantanny. Przy każdej innej chorobie można przynajmniej śmieci wynieść, ale tym razem zostałam zamknięta w dwóch pokojach naszego mieszkania. Po trzech dniach leżenia z gorączką poczułam się lepiej i coraz bardziej zaczęła mi doskwierać nuda. Mój mąż tymczasem wcale nie zaczął wracać szybciej z pracy i nie poświęcał mi więcej czasu. Przeciwnie. Nie zrezygnował nawet z zajęć na siłowni. Zostawałam więc w domu sama na długie godziny.


Rozpaczliwie poszukując zajęcia zabrałam się za porządki. Pościerałam kurze, poukładałam ubrania w szafie i książki na półkach. Zabrałam się za wielkie pranie. Swetry, spodnie, koszule. Moje, męża. Kieszenie! Tak, pamiętałam o sprawdzeniu wszystkich kieszeni, odkąd wyprałam przypadkiem 50 zł. Chusteczka, zapalniczka, prezerwatywa. Jeszcze raz: chusteczka, zapalniczka i prezerwatywa. Po co? Dlaczego? Przecież nie używamy. Od lat biorę tabletki antykoncepcyjne, a mój mąż nawet nie lubi zakładać gumek. Tak zapamiętałam z początku naszego związku. Skąd w takim razie prezerwatywa w jego kieszeni?


Po prostu go zapytam – myślę sobie. Może znalazł. Kupił przypadkiem. Dostał. Przecież to jeszcze nic nie znaczy. Usiadłam w fotelu i zabrakło mi tchu. Wcale nie przez covid. Oto miałam przed oczami karton z krową na obrazku i wmawiałam sobie, że w środku jest sok pomarańczowy. To tak nie działa. Ale postanowiłam o nic nie pytać, chciałam sama odkryć prawdę i wykorzystać element zaskoczenia.


Prywatne śledztwo


Następnego dnia czas przestał mi się dłużyć. Nie mogłam się doczekać, kiedy mąż wyjdzie do pracy i w ogóle nie chciałam, żeby wracał. Jak tylko zamknął za sobą drzwi przystąpiłam do przeszukania. Przy okazji poukładałam ubrania w jego szafie. Sprawdziłam wszystkie kieszenie. Chusteczki, zapalniczki, papierosy, klucze, ale żadnej prezerwatywy ani innych potencjalnych dowodów zdrady. Trochę mnie to uspokoiło. Ale skąd te klucze? Do czego? Do naszych zamków nie pasowały. Ogarnęły mnie jeszcze większe wątpliwości.


Przyszła kolej na sprzęty elektroniczne. Kiedy mąż poszedł pod prysznic zajęłam się przeglądaniem jego komórki. Nic. Żadnych podejrzanych esemesów, wiadomości na portalach społecznościowych Ale za to laptop okazał się zabezpieczony hasłem, którego nie znałam. Wyjęłam ubrania z torby, które mój mąż miał na siłowni. Przy okazji ją przeszukałam, ale nic nie znalazłam. Tylko, że ubrania były czyste. Jakby ich w ogóle nie zakładał. Czyli nie ćwiczył na żadnej siłowni. Zmywał z siebie inny bród. Ale jednak zaczął bardziej o siebie dbać. Jakaś nowa woda kolońska, ubrania, fryzjer. Powoli zamieniałam się w detektywa od siedmiu boleści.


Znowu zapragnęłam wyjść z domu. Miałam ochotę śledzić go przez cały dzień, albo chociaż przeszukać jego samochód, aż czegoś się nie dowiem. Niestety nie mogłam tego zrobić. Byłam uziemiona jeszcze do końca tygodnia, a policja sprawdzała, czy grzecznie siedzę w domu, a później musiałam wrócić do pracy. Policja. Sama potrzebowałam jakiegoś policjanta.


Śledztwo profesjonalne


Schowałam dumę do kieszeni i zaczęłam szukać w Internecie profesjonalnej agencji detektywistycznej na Dolnym Śląsku. Potrzebowałam kogoś, kto poważnie zajmie się moimi podejrzeniami. W końcu miałam tylko te klucze i prezerwatywę. Nie. Klucze już zniknęły. To sprawiło, że zaczęłam bacznie zwracać uwagę na godziny powrotu mojego męża. Nigdy tego nie analizowałam, byłam przecież zajęta własną pracą, dopiero podczas samoizolacji mogłam zwrócić na to uwagę.


Telefon mojego męża nadal niczego nie zdradzał, ale usilnie próbowałam podejrzeć hasło do laptopa. Na razie bezskutecznie, ale mój mąż zaczął chyba zauważać, że bacznie mu się przyglądam. Poza tym brak podejrzanych wiadomości w telefonie o niczym jeszcze nie świadczył. Może mieć drugi aparat i trzymać go wszędzie.


Postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce i zadzwoniłam na infolinię detektywów od zdrad Tajfun Group z Wrocławia. Pomyślałam, że mnie wyśmieją, ale potraktowali mnie jak najbardziej poważnie. Powiedzieli, że mogą pomóc w każdej, nawet najbardziej wątpliwej sytuacji. Bardzo uważnie mnie wysłuchali i zaproponowali, że będą obserwować mojego męża w celu potwierdzenia romansu. Właśnie to sama chciałam zrobić, ale nie znam się na tym. Zobowiązali się do anonimowości i dyskrecji i obiecali dostarczyć niepodważalne dowody, które będę mogła wykorzystać w sądzie. W sądzie? W jakim sadzie? Po raz pierwszy przez moją głowę przebiegła myśl o rozwodzie. Rozwód. Rozwód z orzeczeniem o winie. Podział majątku.


Jak obiecali – tak zrobili. Niepodważalne dowody w postaci zdjęć przedstawiały mojego małżonka w objęciach innej kobiety. Młodszej. Ładniejszej. W ciąży.


„To po co mu była ta prezerwatywa – pomyślałam ironicznie. Chyba zapomniał założyć”.


Tajemnicze klucze otwierały drzwi do jej kawalerki.


I koniec…


Moją pierwszą reakcją była chęć spakowania się i wyprowadzki. Ale dokąd? Musiałam powiedzieć rodzinie i znajomym. Ale ten wstyd! Jakby to była moja wina. Jednak wiadomość o dziecku zabiła we mnie wszelkie uczucia do męża. My ciągle odkładaliśmy tę decyzję. Teraz to w sumie dobrze. Postanowiłam zachować się z klasą:


- A ze mną nie chciałeś mieć dzieci – powiedziałam tylko z wyrzutem. Nie było żadnej wielkiej awantury, prób naprawiania wszystkiego. Nie pozwoliłam na żadne wyjaśnienia. Powiedziałam tylko, że wyjeżdżam i ma dwa dni na wyprowadzkę. Nie chciałam słuchać żadnych wyjaśnień.. Bo faktycznie – ze mną nie chciał mieć dzieci.


 

Autor: ewa.kowalczyk@radiosud.pl